Stało się, Milan kolejny raz stracił punkty ze słabiutkim rywalem. Chciałoby się powiedzieć, że stracił te punkty w okolicznościach niewytłumaczalnych, ja jednak pewne wytłumaczenie jestem w stanie znaleźć.
Po wczorajszym meczu Interu, który zakończył się ich porażką niemal wszyscy kibice Milanu zaczęli obwieszczać, że oto ich ukochana drużyna ma już 5 punktów przewagi nad rywalem z drugiej części Mediolanu. I śmiem twierdzić, że podobne nastawienie pojawiło się u naszych piłkarzy, którzy z Empoli grali tak, jakby byli przekonani, że w końcu coś wpadnie, a mecz łatwo wygrają.
Takie podejście bardzo kuło mnie w oczy. Nasi zawodnicy tworzyli sobie sytuacje, a przy ich wykańczaniu miałem wrażenie, jakbym oglądał sparing. No i skończyło się tak, jak się skończyło. Myślał indyk o niedzieli, a w sobotę łeb mu ścięli. Dla nowego Milanu to już kolejna nauczka, aby nie dopisywać sobie punktów przed pojedynkiem z teoretycznie słabszym rywalem.
Pomyślcie sobie, gdybyśmy tylko wygrali z Pescarą i z Empoli, to dziś całkiem spokojnie moglibyśmy myśleć o miejscu gwarantującym na grę w przyszłorocznych rozgrywkach LE, a w tej chwili wciąż nie jesteśmy tego jakoś wyjątkowo bliscy. Na całe szczęście ścigamy się z Interem, który przejawia cechy zespołu niepełnosprawnego.
No i troszkę smutnym byłoby nazywanie Milanu zespołem także niepełnosprawnym. Wolę więc przyjąć, że nasi zawodnicy zachowują się jak Robin Hood, odbierając punkty bogatym (Juve, Lazio, Inter), a oddając biednym (Pescara, Empoli, Genoa).
Z tym, że musimy pamiętać, że na taką postawę nas już nie stać. Przed nami mecze z Crotone, Romą, Atalantą, Bologną i Cagliari. Musimy wygrać 4 z nich. Tu nie ma już miejsca na niespodzianki, wpadki czy dobre uczynki.
Trzeba pokazać moc, którą mam nadzieję, że mamy.