23.11.2024, g. 18:00
    Serie A (Liga Włoska)
    AC Milan vs blank Juventus
    Do meczu pozostało:
    2dn.6godz.43min.
    blank 12.19 X3.37 23.37 Zarejestruj konto
    blank
    Transmisja na żywo blank blank blank blank

    Pamiętam, że gdy zaczynałem interesować się poważną piłką, na wysokim, światowym poziomie, a przestałem żyć wyłącznie swoją drużyną juniorską ( w sumie wtedy to chyba się nawet do trampkarzy bym nie łapał, bo miałem całe 11 lat), to do dzisiaj pamiętam moje pierwsze dwa obejrzane mecze. Pierwszym z nich był mecz Champions League.  Zgadniecie, kto z kim wtedy grał i jaki był wynik?

    Oczywiście że macie nikłe szanse – był to mecz AC Milan kontra RC Lens. W zespole Lens występował wtedy Jacek Bąk, a w zespole Milanu był prawdziwy wysyp gwiazd – przybyli wówczas Alessandro Nesta, wielki Rivaldo, czy mój pierwszy idol Jon Dahl Tomasson. Duńczyk był niesamowity. Mógłbym go oglądać godzinami, zupełnie jak teraz parady Boruca czy Courtoisa. Miał w sobie to coś. moje myślenie wówczas było typowo sezonowe – lubię ich, bo gra mój idol. Z czasem moje uczucie do Milanu stawało się czymś więcej, niż tylko sympatią do bramkostrzelnego Duńczyka. Pamiętam jak dziś, dwa gole wtedy zdobył Filippo Inzaghi, a Rossoneri wygrali tamten mecz 2:1.

    Byłem zawiedziony, bo mój idol wszedł dopiero pod koniec meczu. Z czasem, jak już wspomniałem, zauważyłem w Milanie coś, co mnie pociągało. Ekipa Ancelottiego była piekielnie mocna – w bramce bronił będący u szczytu formy Nelson Dida, na obronie brylował wspomniany Nesta i wielka, nieprzebita legenda Paolo Maldini, w pomocy walczył Gattuso, mając u boku wirtuoza z Holandii, który obecnie jest trenerem Milanu. No i ten atak. Inzaghi, Rivaldo, Shevchenko i mój Tomasson. Ten zespół miał w sobie coś, co nie dawało mi spokoju. Ich gra niesamowicie na mnie działała, podobała mi się mniej więcej tak, jak obecnie Eugenie Bouchard czy Caroline Wozniacki. Niezwykle imponował mi Gennaro Gattuso – ten człowiek chyba nie miał płuc.

    Wszędzie go było pełno, walczył za trzech, gryzł trawę, taki boiskowy zabijaka, który wkładał cale serce w to, co robił. Zresztą jak widać nie tylko w grę je wkładał, bo przygotowane przez niego do sezonu Palermo przed paroma dniami wywalczyło awans do Serie A. Potem Milan awansował dalej, a w drugiej rundzie (wtedy, o ile mnie pamięć nie myli, nie było systemu Pucharowego, tylko po fazie grupowej był kolejny podział na grupy) trafił do silnej grupy z Borussią Dortmund,  Lokomotivem Moskwa i wielkim Realem Madryt. z grupy udało się awansować, a mi w pamięć najbardziej zapadł mecz z Rosjanami, bowiem Milan wygrał 1:0, a jedynego gola spotkania zdobył wtedy, ku mojej uciesze, nie kto inny jak Tomasson. W ćwierćfinałach trafiliśmy na Ajax. Byłem pewien awansu i mało się nie przeliczyłem. Zasada goli na wyjeździe była mi już mniej więcej znana, więc możecie sobie tylko wyobrazić, jaki miałem kisiel w majtkach gdy Pienaar na jakieś dziesięć minut przed końcem spotkania rewanżowego wyrównał na 2:2.

    Wtedy w ostatniej minucie akcję przeprowadził niezawodny Pippo; oddawał strzał na bramkę, Tomasson wstawił stopę gdzie trzeba i piłka wpadła! Milan wygrał 3:2 i w półfinale czekał na niego Inter. Mecz ten miał szczególny smak. Wtedy przecież internet nie był tak powszechny jak teraz, a i w telewizji, która ograniczała się głównie do trzech podstawowych kanałów, meczów Serie A nie pokazywano.

    To były moje pierwsze derby. Nie bardzo rozumiałem, czemu panuje taka atmosfera, czemu telewizja reklamując ten mecz mówi o spotkaniu odwiecznych wrogów. Nie rozumiałem, i już. Oba mecze były niezwykle zacięte. W pierwszym padł bezbramkowy remis, w drugim z nich Ukrainiec Shevchenko wyprowadził nas na prowadzenie, ale potem w końcówce wyrównał Martins (chyba była to sytuacja sam na sam z Didą) i była straszna nerwówka. Ostatecznie sędzia zagwizdał i wielkie szaleństwo stało się faktem. I to dosłownie.

    Nie bardzo rozumiejąc rangę Champions League skakałem jak oszalały i cóż…  Babcia do dzisiaj nie wybaczyła mi tego zbitego flakonu. W końcu finał. Wielki finał, a tam inny niezbyt lubiany przez kibiców Milanu rywal – Juventus Turyn. Oczywiście tego nie rozumiałem, bo co może wiedzieć o sprawach pozaboiskowych 11-letni dzieciak z jakąś dwudziestokilogramową  nadwagą, któremu kopnięcie piłki sprawiało nie lada kłopot ? NIC. Ale co z tego, cieszyłem się. W 11. minucie szał, Shevchenko strzałem z okolic jedenastego metra pokonuje Buffona. Ale … Sędzia podniósł  rękę pokazując wolny dla Juventusu !!! Szczerze powiem nie pamiętam, czy tam był faul, spalony czy po prostu sędzia się pomylił. Nie pamiętam. Mecz zakończył się remisem 0:0 i były rzuty karne.

    Pierwszy strzelał Trezeguet. Ale Dida kapitalnie to obronił i szał. Potem uderzał któryś z Brazylijczyków, nie pamiętam który, ale wiem że trafił. Strzelił swoją jedenastkę także gracz z Turynu, po czym do piłki podszedł Seedorf. Źle to zrobił. Dzisiaj bym skomentował to albo dosadnym k**** **ć, albo troszkę bardziej eleganckim „chciał wydymać Freda, teraz to Fred wydymał jego” (taki cytat mi przyszedł na myśl w momencie pisania tej wypociny). Później trwał show bramkarzy, Dida obronił strzał Zalayety, a Buffon sparował piłkę po uderzeniu Kaładze. Do piłki podszedł Montero. Emocje rosną. Rozbieg, uderzenie  … I znowu Dida odbija piłkę ! to było coś niesamowitego ! Zostały trzy jedenastki do końca finału. Remis, ale Milan ma jednego karniaka wykonanego mniej. Podszedł Nesta i trafił. Po nim ikona Juventusu, Alex Del Piero też bardzo pewnie pokonał Didę. Ostatni strzał pozostał. Na stadionie zapadła przeraźliwa cisza. Podszedł do piłki pewnym krokiem Shevchenko. Ten sam, który sprawiał, że mój Tomasson oglądał mecze  z ławki. Ale jakie to wtedy miało znaczenie. Emocje sięgały zenitu, i to niekoniecznie tego z Sankt Petersburga. Emocje, których nie da się opisać, serce wali jak dzwon, pompuje krew, tętno rozsadza Ci skroń … Aż zarzuciłem cytatem z pewnej piosenki. Rozbieg i TRAFIA !! Tym razem flakon pozostał cały, trochę ucierpiał obrus, bo rozlałem jakiś napój wymachując szaleńczo rękami, ale kogo to interesuje ? Kolorowe konfetti i Paolo Maldini, wielka, naprawdę wielka legenda Milanu (mówię to teraz, bo wtedy nawet nie wiedziałem, że on jest taki wyjątkowy). Coś we mnie pękło. Milan wdarł się przebojem do mojego serca i siedzi tam po dziś dzień.

    Na koniec ciekawostka. Musiałem sporo się natrudzić, żeby bez pomocy google (tak, wiem że i tak mi nie uwierzycie), przypomnieć sobie, ilu obecnych graczy Milanu pamięta tamten sukces. Wiecie ilu ? Cały jeden. To Christian Abbiati, który był wtedy zmiennikiem Didy i zagrał w kilku meczach grupowych. Takich emocji jak wtedy nie przeżywałem już chyba nigdy, ale to było coś wielkiego. Poczułem się jak ktoś, mój Milan wygrywa coś tak prestiżowego, jak Liga Mistrzów. Na zakończenie, jeżeli ktoś w ogóle tutaj dotrwał w czytaniu, jedno smutne, aczkolwiek bardzo aktualne pytanie. Gdzie te czasy ? Mam nadzieję, że wrócą szybciej, niż o tym myślimy. FORZA.

    Share.

    Ten artykuł jest dostępny tylko w zagraniczej odsłonie tego serwisu.